poniedziałek, 20 września 2010

Wizyta u Gextora

Krasnolud Gextor krzątał się jak zwykle po swej chacie łapiąc się co chwile nowego zajęcia. Usiadł na chwilę przy naprawie półautomatycznej lampy, która zasilana była kryształem z ziem zwanych Shellos, gdy nagle nadleciał gołąb pocztowy. Gextor wybity ze swego transu wzdrygnął się na tyle gwałtownie, że zachaczył swym grzbietem o półkę z modelami, które runeły jak domek z kart na jego głowe. Co do jasnej...? wykrzyczał. Po czym zabrał list gołebiu i przeczytał. "Mój drogi przyjacielu Gextorze niebawem będę przejazdem w Steltin. Postanowiłem więc cię odwiedzic, w końcu troche się nie widzieliśmy. Szykuj beczki piwa...." Nagle do Krasnoluda doszedł odgłos walenia w drzwi jego przybytku. -Otwieraj Mendo! To ja! Gextor nie musiał czytać do końca listu przyniesionego przez gołębia. Ten głos znał aż za dobrze. Z jakże zwyczajną mu irytacją podszedł do wejścia i zabrał się do otwierania drzwi. Nie były to pospolite drzwi, zbite z kilku desek, jak w większości chałup. Gextor był rzeźmieślnikiem, który słynął ze swoich zwariowanych wynalzków. Drzwi do swego domu zabezbieczył specjalnymi zamkami swojej konstrukcji, które były niezawodne, lecz by je otworzyć trzeba było się troche namęczyć. Gextor nie był wygodny, dla tego krasnoluda liczył się tylko efekt nie sposób. Po dłuższej chwili drzwi się otworzyły.
-No Nareszcie! Aż mi zaschło w gardle psia mać! Po coś ty takie ustrojstwo skombinował?! Daj mi piwa brachu! powiedział wesołym głosem stojący przed drzwiami mężczyzna.
-Po to, żeby żaden szpieg ani wścipski Bard nie mógł wejść do mojej chałupy! Zkwitował krasnolud.
-Ah miły i uroczy jak zawsze Gextor! To co nie wpuścisz mnie ?
-Wejdź jeśli musisz Mikołaju. Gextor zaprosił gestem ręki przybysza, po czym zabrał się do zamykania za nim drzwi.
Bard nie czekając na Gextora ruszył w głąb chałupy, która była wypełniona przeróżnymi maszynami "ułatwiającymi życie", a przynajmniej tak twierdził sam Gextor.
-Tylko niczego nie dotykaj! Wykrzyczał gospodarz.
-Spokojnie ostatnia wizyta mnie czegoś nauczyła. Odpowiedział smiejąc się Mikołaj.
-Hahaha rozległ się jakże charakterystyczny Krasnoludzki śmiech. Rzeczywiście o mało co nie straciłeś swojego największego skarbu. Ale spójrz na to z innej strony. Gdyby ostrze wystrzelone z mojego prototypu automatycznej kuszy trafiło w ciebie, zapewne byś śpiewał niczym słowik o poranku! Hahaha
-No bardzo śmieszne przyjacielu. Pomyśl ile smutku bym sprawił wszystkim tym niewiastom, które jeszcze mnie nie poznały.
-hahaha zaiste, ale cierpienia też byś im oszczędził. Odpowiedział głośno Krasnolud, gdy wchodził do swej pracowni, gdzie siedział już Mikołaj bawiący się nożem sprężynowym konstrukcji Gextora.
-Uważaj bo... odezwał się Krasnolud gdy ujrzał Mikołaja. Ale było za późno ostrze wystrzeliło w góre z rękojeści, muskając podmuchem wiatru czoło Mikołaja.
-O kurwa! Wykrzyczał przestraszony Mikołaj.
-...ulepszyłem go troche i można go wystrzelić, jeśli przytrzyma się wygrawerowaną czaszke na rękojeści i przesunie przycisk. Jak zawsze widzę w gorącej wodzie kompany. Kiedyś to cie zgubi głupcze.
-hahaha możliwe
-Co cię do mnie sprowadza przyjacielu? zapytał Krasnolud opadając swoim tyłkiem na ulubione krzesło.
Mikołaj  Zauważył, że Gextor zmienił się ciutkę, od kiedy widział go przy ognisku na stawach przy ich rodzinnym Zoldin'ie gdzie spotkali się przypadkowo, polując każdy z innymi kompanami na nimfe, która sprawiała wiele kłopotów okolicznym mieszkańcą. Niestety okazało się, że nimfa zniknęła bez śladu, więc utrzcili spotkanie wlewając w siebie beczkami piwo, i śpiewając do rana prostackie pieśni. Wtedy Gextor był zadbanym, o ile można tak powiedzieć o krasnoludzie, wojownikiem. Jego broda była ostrzyżona do minimalnej długości na jaką może pozwolić sobie Krasnoludzki wojownik, a włosy na głowie stały na jeża. Wtedy wyglądał groźnie, nie jak dziś. Pobyt w chacie Gextorowi zwyczajnie nie służył. Zatopił się ponownie w swoich projektach i zapomniał o całym świecie. Włosy dłuższe conajmniej o 4 palce, rozwalone niechlujnie, a broda, która jest dumą Krasnoludzkiego gatunku zwyczajnie zaniedbana. Mikołaj przyglądając się przyjacielowi, odparł:
-Mam prośbę. Mam tu plany ataku pewnych wojsk na pewne miejsce, z tym że jak widzisz nie jest to zapisane w ludzkim języku. Weź to mi przepisz po mojemu i ładnie rozrysuj. Z tym że to jest na WCZORAJ.
Gextor spojrzał zwyczajnie na pergaminy które podał mu Mikołaj. Wiedział, że Mikołaj pracuje jako szpieg, dla Kapłanów ze świątyni Boga ziemi Wan-Budus. Wiedział to nie dlatego, że jego cech wykonywał dla świątyni różne zamówienia, a dlatego że sam był też przy okazji wojownikiem przynależącym do zgromadzenia Boga ziemi, którego obowiązki nie dokońca polegały na machaniu toporem na prawo i lewo.
-Rat Altas... zaczął po dokładniejszych oględzinach.
-Cicho! jeszcze ktoś usłyszy to tajne.
-Co ty CZŁOWIEKU! Moja chałupa jest tak zabezpieczona że nic tu bez mojej wiedzy nie wejdzie ani nic się nie wydostanie.
-taaak? a ten strażnik w dziwnej zbroi przed twoją Chałupą ?
-Ten Debil? To najemnik wynajęty przez Lewarta, który za wszelką cene chce dowiedzieć się nad czym aktualnie pracuje, wiesz konkurencja.
-no dobra... zaufam ci. To gdzie to piwo ?
-Dobrze wiesz gdzie przynieś i mi z łaski swojej.
Mikołaj wstał i udał się do sąsiedniego pomieszczenia gdzie znajdowały się beczki piwa. Pod tym względem przybytek Gextora był całkiem okazały. Mikołaj od razu zabrał się do napełniania kufli. W tym czasie Gextor zabrał się do transkrypcji pism. Szło to mu dość sprawnie. Wszak nie był on pospolitej krasnoludzkiej rodziny. Pochodził z rodu METES. Jego ojciec był sławnym Wojem, za to jego Matka była czarojdziejką. Stąd Gextor był nie tylko biegły we władaniu bronią, był także za pan brat z różnymi naukami alchemicznymi oraz magicznymi. Na dodatek sam w sobie miał pociąg do majsterkowania. Stąd najął się jako rzemieślnik. To była wygodna praca, która kochał, a na dodatek była niezłą przykrywką, dla tego czym naprawdę Gextor się zajmował.
-No prosze piwko. uśmeichnał się mikołaj, podając kufel Krasnoludowi.
-No niezły bajzer się szykuje. Odpowiedział chwytając kufel w ręke.
-zaiste. odparł Bard, przechylając kufel. Pił duszkiem co ździwiło trochę Krasnoluda.
-Ej ej. co ci tak szpieszno, piwa jest w brud!
Mikołaj pił dalej, kiedy opróżnił kufel do końca, wytarł usta w rękaw i rzekł.
-Wiem przyjacielu, ale musze jeszcze dziś kogoś odwiedzić
-a kogóż to mój ludzki bracie? Zapewne jakaś niewinna panna co ? haha.
Mikołaj uśmiechnął się i odrzekł
-Pamiętasz szamankę Kurkę? Zaprosiła mnie do siebie.
-Haha Kraśna dziewoja z niej o ile pamiętam, ale i temperamentna!
-Nie nie nic z tych rzeczy Gextorze, to tylko znajoma :) będzie kilku przyjaciół, musze z kilkoma omówić sprawy.
-Tak tak, sprawy... Ty i tak nocą nie upilnujesz swego interesu.
-Nie pleć Gextorże. Nic tam. Ruszam. Odwiedzę cię jutro o południu. Mam nadzieje że zdążysz. Wstał chwytając swą lutnie i podążył ku wyjściu.
-Ej ale weź mi to otwórz!
-hahaha już już poczekaj...
Pożartowali jeszcze przez kilka chwil, które zaleciały na otwieraniu specjalnych zamków. Mikołaj pozdrowił Przyjaciela i ruszył w stronę przybytku Kurki. Nie wiedział jeszcze wtedy, że zastanie tam huczną zabawe, na której bawiło się kilka niespodziewanych osób....

Poniedziałek


I wyruszyli w świat daleki, do krainy gdzie rzeka szeroka na 200 koni a dziewki strojne jakby hrabianką każda była. Mężny Herb wraz ze swym przyjacielem bardem, byli tego poranka niespokojni. Coś wisiało w powietrzu, a powietrze było mętne jak zupa w gospodzie, którą ostatnio zwiedzili. Mężnemu Herbowi nadal w głowie huczały głosy, które słyszał w nocy po wypiciu eliksiru przywracającego obrazy. Był jakby nieobecny. "Zmarniał na twarzy" Pomyślał Bard. "Bez swego ogromnego topora na plecach wygląda całkiem normalnie. No cóż też w końcu człowiek tak i jak ja." Uniósł swą lutnie uprzednio zawiązując lejce przy siodle i zaczął grac jedną ze swych pochwalnych pieśni. I ruszyli tak w ciszy ducha, bez rozmów, obojętnie na zatracenie.
Gdy dotarli do miasta betonowych kwiatów, dopadł ich deszcz. Przeszywający lodowaty wiatr raził ciała swą surowością. Mikołaj ja muszę udać się do Wan-INFeral, by zobaczyć się z wyrocznią. I muszę iść tam sam. Bardo odpalając fifkę spojrzał na Herba ze zrozumieniem. Idź. powiedział, Ja i tak miałem zamiar zabawić tu na... dłużej. Spotkamy się za 3 noce na polu gdzie ubiłeś strzygę. Zgoda. i każdy poszedł w swoją stronę
HERB :

Gwarno było na jarmarku. Rozmowy wszelakich istot od czasu do czasu mieszał się ze stukotem podków koni. Na rogach uliczek stały elfki nawołujące do szanowania natury. Grupki Krasnoludów jak zwykle szukały zaczepek. Kobiety spacerowały dumnie wystrojone niczym hrabianki, ze swymi niziołkami targającymi ich zakupy.

-ahh dawno nie widziałem takiego tłumu. Pomyślał Herb wkraczając na Kościuszkowy Jarmark.

Nie był jednak zdeorientowany w tym zamieszaniu. Gdyż od dwóch lat był na usługach zakonu Wan-Infernal.

Kroczył spokojnie zakapturzony nie rzucając się w oczy. Nie zwracał uwagi, na piękne kobiety które kręciły się obok stoisk z błyskotkami. Ani na pijanych krasnoludów zataczających się środkiem drogi. Jeden z nich celowo próbował na niego wpaść, lecz Herb finezyjnie uskoczył i krasnolud runął mordą w ziemie. Nie był tu dla przyjemności, nie szukał zwaśni. Ponadto był zmęczony, nie wszystkie rany się zagoiły. Szedł spokojnie, ktoś w tłumie go rozpoznał, i zawołał, lecz Herb zignorował znajomą twarz i przyspieszając kroku opuścił Jarmark udając się w kierunku świątyni, do której droga nie była już tak tłoczna. Stojąc przed drzwiami świątyni Wan-Infernal, Mężny Herb westchnął ciężko, spojrzał w niebo i pchnął wielkie drewniane skrzydło. Udał się prosto do komnaty Wyroczni, gdzie siedziały na tronach wybranki losu. Kapłanki, które zajmowały się „mieczami klasztoru” którymi byli wybrani wojownicy, tacy jak Herb.

-Witaj Herbie. Co cię do nas sprowadza? Zapytała Kapłanka siedząca na środku komnaty.

- Witaj o Pani. Wykonałem wszystkie zadania, Odparł Herb, wyciągając z torby pergamin z pieczęciami wójtów i książąt władających okolicznymi ziemiami, które były dowodem na to że wojownik wywiązał się ze swych obowiązków.

- Wszystkie ? Zapytała nieufnie kapłanka. Nie widzę tu pieczęci Księcia z Infos, czyż nie miałeś się uporać z buntownikami na jego ziemiach ?

- Byłem tam Pani. Widziałem co się dzieje. Książe Maleik gnębi wieśniaków. Każe składać sobie ogromne daniny. Wieśniacy głodują, nie mają jak żyć. Nie będę zabijał ludzi którzy walczą o to co im się należy.

- MILCZ! Krzykneła ze wściekłością Kapłanka. Jak śmiesz podważać rozkazy wyroczni!? Jesteś tylko „mieczem tego klasztoru” Masz robić to o co prosi nasza bogini! Pojedziesz tam i załatwisz tą sprawę! Albo nigdy więcej nie przekroczysz progu tej świątyni! Zrozumieliśmy się ?

Herb zacisnął pięści ze złości…. - Tak Pani. Odpowiedział przez zaciśnięte zęby.

-Masz 2 tygodnie. A teraz zejdź mi z oczu.

Herb ukłonił się niechętnie i wycofał się z przed majestatu kapłanek. Gdy wyszedł ze świątyni stanął na placu przed nią i odpalił fifkę. Kurwa. Pomyślał. Co za gnój :/ Nagle poczuł tępy ból głowy, na dodatek odezwały się stare rany. Musze jak najszybciej wracać do siebie i wyleczyć się do końca. W takim stanie nie dam rady załatwić spraw z Maleik’iem. I ruszył z powrotem, gdzie nie czekała już piękna niewiasta, tylko zimne puste domostwo….